Przed Sylwestrem pani Anna wraz z mężem postanowili zostawić jedzenie w lodówce foodsharingowej, stojącej przy ul. Sondeja w Rzeszowie. – Zrobiliśmy zakupy: wędliny, konserwy, parówki, garmażerka. Jedzenia co najmniej dla kilku dużych rodzin – relacjonuje pani Anna. – I co? Starsza pani, która stała i czekała przy lodówce zabrała wszystko do torby. Nie po to zostawialiśmy jedzenie, żeby jakiś zbieracz to zgarnął i aby to później u niego gniło…
Lodówka foodsharingowa w Rzeszowie stoi od kilku lat. Jej pomysłodawcą jest Stowarzyszenie Zupełne Dobro. Znaleźć ją można przy siedzibie organizacji, przy ul. Sondeja 8. Działa na prostej zasadzie. Jeśli zostaje nam jedzenie, którego już nie damy rady zjeść, a np. wyjeżdżamy albo nie mamy ochoty na kolejny wieczór z sałatką jeżynową, to zamiast wyrzucić wszystko to kosza, ofiarujmy to potrzebującym. Zawozimy więc nasze jedzenie do lodówki przy Sondeja, wkładamy, a ktoś, kto jest głodny, przychodzi i bierze. W teorii wszystko gra.
Starsza pani zabrała wszystko
Zwykle najwięcej jedzenia zostaje nam po świętach. Polacy przygotowują wtedy zwykle więcej, niż są w stanie zjeść. Aby nic się nie zmarnowało, można zawieść resztki ze stołu do lodówki. Taki apel przed Bożym Narodzeniem pojawił się na grupie na Facebooka „Sąsiedzi Rzeszów”. Poruszył on serce pani Anny i jej męża.
– Po tym apelu na Sąsiedzi Rzeszów byliśmy z mężem zostawić coś przed Sylwestrem w lodówce na Sondeja – relacjonuje kobieta.
- ZOBACZ TEŻ: Na ulice Rzeszowa znów wyjechał Autobus Ciepła
Małżeństwo zrobiło zakupy w jednym z dyskontów handlowych.
– Wędliny, konserwy, parówki, garmażerka… Jedzenia co najmniej dla kilku dużych rodzin. Zapakowaliśmy lodówkę po brzegi – opisuje.
Zadowoleni wrócili do auta. Ledwo wsiedli, lodówka opustoszała.
– Starsza pani, która stała i czekała przy lodówce zabrała wszystko do torby. Nie po to zostawiliśmy jedzenie, żeby jakiś zbieracz to zgarnął i żeby to późnej u niego gniło. Stwierdzamy, że nie warto – pisze rozczarowana kobieta w sieci.
Pani Annę najbardziej boli, że kobieta ją okłamała.
– Na samym początku zagadaliśmy do tej pani. Powiedzieliśmy jej, że skoro czeka, to proszę, niech weźmie sobie coś z reklamówki, bo będziemy wykładać teraz rzeczy w lodówce. Odpowiedziała, że „Nie, nie, to za dużo dla jednej osoby”. Powiedziała nam, że mieszka sama, ona dużo nie potrzebuje – opowiada.
Małżeństwo stwierdziło, że pewnie staruszka wstydzi się wziąć coś od nich. Powiedzieli jej, że może sobie coś wybrać, jak oni wyłożą jedzenie. Wrócili do samochodu i obserwowali całą sytuację zza szyb.
– Zobaczyliśmy, że kobieta pakuje z impetem całe zapasy z lodówki do swojej torby. Zabrała wszystko, łącznie z naszymi reklamówkami, które też zostawiliśmy – wymienia.
Nie dasz jedzenia, dostaniesz bluzgi…
Podobne doświadczenia z lodówką ma pani Hanna.
– Zaraz po świętach odwiedziłam lodówkę przy ul. Sondeja. Miałam sporo żywności ze świąt oraz kupionych na bieżąco w sklepie. W lodówce leżały już jakieś ciasta i kilka słoików. Wyłożyłam swoje rzeczy z torby. W międzyczasie ustawiły się za mną trzy osoby czekając aż skończę – opowiada.
– Starsza pani nie pozwalając mi nawet zamknąć lodówki rzuciła się do wybierania wszystkiego z półek!!! Zwróciłam jej uwagę i przymknęłam drzwi lodówki. Nie pozwoliłam zabrać wszystkiego – opowiada.
Za zwrócenie uwagi starszej kobiecie, pani Hanna została zwyzywana i zbluzgana.
– Ponieważ stało jeszcze dwóch mężczyzn z reklamówkami, wiec wśród krzyków i przepychanek wyjmowałam jedzenie z półek i rozdawałam tym panom. Każdy dostał po trochu sprawiedliwie – dodaje pani Hanna.
Ale wyzwiska i bluzki jeszcze długo w leciały w stronę rzeszowianki…
Sprzedawała dary z Caritasu
W komentarzach rozpoczęła się burza. Wielu mieszkańców przytaczało wstrząsające przykłady oszustw.
– Na hali targowej swego czasu była kobieta, która sprzedawała różne produkty spożywcze wzięte z Caritasu – relacjonuje pani Justyna. – Sama raz dałam się nabrać, bo podeszła do mnie z reklamówką chleba i nalegała żebym choć jeden kupiła, bo kupiła koleżance, a jednak nie weźmie. Więc wzięłam od niej, ale po chwili się zorientowałam… Nie dość, że był z Caritasu, to jeszcze po terminie – dodaje kobieta.
Pani Joanna też nie ma dobrych doświadczeń.
– Są takie mendy społeczne co mają, i jeszcze drugiemu zabiorą. Dlatego nie żal mi tych, którzy dają się oszukać na grubą kasę, w tym staruszków, bo często takie osoby właśnie kupują czerstwe pieczywo i jęczą w aptece, chodzą po darmowe nie mając wyrzutów sumienia przy tym ani wstydu. A na kontach lub w skarpecie duża kasa. Jestem zwolennikiem pomagania, ale ludzie zrażają się i maleje pomoc dla naprawdę potrzebujących – podkreśla.
Podobnie uważa pana Marta: – Niestety, prawda jest taka, że ta pomoc nie trafia do najbardziej potrzebujących, tylko do oszustów. Co nie zmienia faktu, że warto pomagać. Ale w inny sposób – zauważa.
Może założyć kamery?
Jak więc pomagać, aby robić to dobrze?
– Może lepiej jak by takie punkty były w miejscach gdzie będzie jakaś kontrola np. przy sklepach z monitoringiem, w widocznych miejscach. Wychodzi na to, że nie warto w ten sposób pomagać. Ewentualnie utworzyć grupę pomocy, wsparcia potrzebującym i doraźnie pomagać – proponuje pan Łukasz.
Pomysł ten popiera pani Laura.
– Kamery założyć i napisać komunikat że jest monitoring i że ma każdy brać to co potrzebuje. A nie jedna i ta sama osoba, żeby całe siatki zabierała. Może każdy przemyśli, bo to już jest chamstwo – nie kryje oburzenia.
Głos w dyskusji zabrała także Magdalena Wójcik ze Stowarzyszenia Zupełne Dobro.
– Jako członek stowarzyszenia powiem tak: jeśli coś ma się zmarnować w naszej własnej lodówce, to faktycznie warto tam podrzucić (bo i tak by się zepsuło). Ale najlepszym pomysłem jest przywieźć jedzenie wtedy, kiedy gotujemy zupę (poniedziałek od godz. 16 do godz. 18:30) lub czwartek, kiedy mamy dyżur (w godz. 17-20) – radzi Magdalena Wójcik. – Wtedy na pewno to jedzenie trafi we właściwe ręce i będzie sprawiedliwie podzielone – obiecuje.
Do stowarzyszenia można też zadzwonić i umówić się na konkretny termin przekazania jedzenia.
Lepiej zafundować „Zawieszony obiad”
Jednak pani Anna na pewno już z tej formy pomocy nie skorzysta.
– Pierwszy raz pomagaliśmy w ten sposób. Nie wiedzieliśmy czego oczekiwać. Ale po trzech dniach stwierdzam, że to było zwykłe wyrachowanie i zbieractwo albo inne zaburzenie. I nie wydaje mi się, żebym chciała coś takiego wspierać ponownie w przyszłości. Niech każdy oceni sobie tę sytuację jak chce, ale uznałam że warto przestrzec innych, takich naiwnych jak ja. Dla mnie to jest chamstwo i się zniechęciłam do pomagania w ten sposób. Już wolę wpłacić pieniądze bezpośrednio na fundację albo zafundować „Zawieszone obiady” – deklaruje.
_____
POLECAMY: „Lokalna półka”. Rolnicy zadowoleni, przedsiębiorcy wskazują „pułapki”