Coraz liczniejsze staje się grono doradców prezydenta RP, choć mogłoby się wydawać, że Andrzej Duda, który stale się uczy, a ponadto zawsze może liczyć na wskazówki prezesa PiS, nie potrzebuje żadnej dodatkowej porady. Pomimo to głowa państwa wzbogaciła się o kolejnego doradcę, a właściwie doradczynię i cały ten tabun konsultantów liczy już łącznie 29 osób. Do licznego grona podpowiadaczy dołączyła właśnie była europosłanka, kiedyś członkini rządu PiS, polityczka Suwerennej Polski Beata Kempa. Z tego powodu na platformie X wyraziła niebotyczną radość: „Dziękuję bardzo za zaufanie. Od dzisiaj będę doradzać Panu Prezydentowi”.
Nie sposób dziwić się rozkoszy Beaty Kempy, która dzięki nowej posadzie nie została na lodzie po przegranych wyborach do PE i załapała niezłą fuchę. Oczywiście nie może nawet porównywać tej płacy do wypłaty jaką dostawała od tej – jak mawia A. Duda – wyimaginowanej wspólnoty, gdyż tam miała miesięcznie ponad 10 tys. 75 euro, tj. ok. 46 tys. zł (plus inne znaczne korzyści), zaś u prezydenta kapnie jej jakieś 15 tys. zł brutto. Czyli bida z nędzą. Tyle tylko, że nie musi codziennie przychodzić do roboty. Ale i tak są to marne grosze, choć budżet tejże kancelarii wyniesie w br. ponad 274 mln zł (wzrost o 11,1 proc. rok do roku) i utrzymanie głowy państwa jeszcze nigdy nas tyle nie kosztowało. Ale przecież pracują tam setki wybitnych fachurów mających upiorny huk roboty. Kempa została doradczynią ds. pomocy powodzianom, co red. Beata Maciejewska skwitowała w „GW” przestrogą: „Oby nie zaczęła zbierać plecaków”.
Jakich plecaków? O co tu chodzi? Otóż chodzi o to, że śledczy wreszcie zaczęli badać, co stało się z tornistrami zbieranymi w 1918 r. w akcji pod patronatem Kempy, wtedy ministry ds. pomocy humanitarnej, dla dzieci w ogarniętej wojną Syrii. Sprawa jest zresztą dość złożona i stanowi temat do osobnego felietonu. Najogólniej zaś dotyczy takiego numeru, że plecaki zebrano, lecz ponoć tylko część trafiła do Syrii. Sprawę rozpatruje prokuratura, która ustala, czy nie doszło do „zaboru tornistrów wraz z wyposażeniem w celu przywłaszczenia”. Tymczasem Kempa już orzekła, że wszczęcie dochodzenia uważa za nękanie jej przez obecną władzę, do którego z pewnością by nie doszło w tamtych czasach, gdy ministrem od wszelkiej (nie)sprawiedliwości był Zbigniew Ziobro.
Ale i to nie ma większego znaczenia, bo pałac prezydencki lubi od czasu do czasu przytulić osoby mające kłopoty z prawem. Ważne, że zaraz po objęciu przez Beatę Kempę funkcji doradczyni ds. pomocy powodzianom Andrzej Duda pojechał w jej towarzystwie na tereny dotknięte potopem. Coś mi mówi, że uczynił to za namową nowej doradczyni, choć pewnie tylko dlatego, iż już wcześniej grasował tam premier Tusk, zyskując spore uznanie. A nie od dziś wiadomo, że Kempa nie lubi Tuska i nie będzie Dudzie radziła, żeby działał wespół z tym „niemieckim agentem”. Nie cierpi go tak kuriozalnie, że kiedy w czerwcu br. ktoś napadł w Rzymie na młodą Polkę, to Kempa nawet za ten bandycki czyn winą obciążyła… premiera! „Jeszcze trochę nieudolnych rządów Tuska i Polki nie będą bezpieczne w Polsce” – ostrzegła paranoicznie, co krótko i węzłowato skomentował dwoma pytaniami red. Piotr Szumilewicz: „Tusk odpowiada za to, że ktoś zaatakował Polkę w Rzymie? Czy Pani ma wszystkie klepki w swoim miejscu?”
Nie wiem, czy ma w swoim, ale wiem, że wybór nowej doradczyni był wyjątkowo trafny. Bo jaki prezydent, tacy doradcy.